Cześć.
To będzie dosyć spontaniczny post, aczkolwiek myślę, że niektóre osoby może zainteresować.
No więc jako iż od pewnego czasu jestem w związku, zaczęłam myśleć na różne tematy z tym związane (wiem, że gówno Was to obchodzi, ale muszę od czegoś zacząć). Pewnie każdy z Was, kto był z związku, słyszał od partnera lub też sam mówił o tym, że jest on/ona tą jedyną osobą, z którą chciałoby się spędzić życie, mieć dzieci, żyć długo i szczęśliwie, blablabla... Po czym okazuje się, że zrywacie ze sobą.
O co mi chodzi?
Zastanawiam się, czy jest w ogóle sens mówienia rzeczy typu: "Tylko Ty, na zawsze!"; "Nigdy nie przestanę Cię kochać" etc. Ja naprawdę rozumiem chwilę uniesienia w momencie wypowiadania tych słów, ale zastanówmy się przez chwilę - czy jest sens okłamywać samych siebie?
- Oczywiście nie chcę ubliżać osobom, które faktycznie osiągnęły szczęście z partnerem i starzeją się ze sobą w zgodzie i miłości. Chodzi mi raczej o te "młodzieńcze" związki.
Osobiście nie chcę, by ktoś mówił mi, że jestem "miłością jego życia", czy słyszeć zapewnienia, że "nigdy Cię nie zostawię". Dla mnie jest to po prostu bezsensowne. Niektórym może się to wydawać dziwne, ale gdyby tak spojrzeć na to chłodnym okiem i przez chwilę się zastanowić - po co mamy mówić sobie rzeczy, które w 90% okażą się nieprawdą? Nie mam zamiaru teraz nikogo nakłaniać do zmiany nastawienia co do partnera i Waszego związku, broń Boże! Aczkolwiek wolałabym słyszeć chyba zwykłe "kocham Cię", niż często puste zapewnienia, że ktoś będzie mnie kochał zawsze, zestarzeje się ze mną, etc.
Możliwe, że to ja jestem jakaś oziębła, czy coś, ale gdy tak się zastanawiam, to naprawdę, nie widzę większego sensu w słodkopierdzących obietnicach, które i tak się nie spełnią.
Na dzisiaj to chyba tyle.
Jeszcze nigdy nie było tak krótko...
A czy bycie z drugą osobą samo w sobie nie jest taką deklaracją? Po co być razem "na trochę", "do czasu"? Jasne, czasem, a nawet często, coś nie wychodzi, coś się psuje i związek się kończy, ale jak można zaczynać go już z takim założeniem? Pomijam tu deklaracje słowne, o których wspominasz, one nawet wypowiadane szczerze brzmią patetycznie i sztucznie. Ale czy bycie z kimś, kiedy ma się założenie że to partner "tymczasowy" nie jest jeszcze większym kłamstwem? Nie musimy prawić żadnych wyznań, ale każdym spędzonym razem dniem okłamujemy drugą osobę, a co więcej, okłamujemy także samych siebie.
OdpowiedzUsuńOczywiście, masz całkowitą rację, ale nie o to mi chodziło. Ciężko w tym wypadku powiedzieć coś, by tym samym nie zaprzeczyć samemu sobie.
UsuńNie istnieje dla mnie coś takiego, jak "partner tymczasowy". Chodziło mi o to, że po prostu nie jestem osobą, która w jakimkolwiek aspekcie obiecuje coś, czego nie może być pewna. Chyba rozumiesz.
Nie wiem jakim cudem, ale pierwszy raz napisałaś coś z sensem!
OdpowiedzUsuńTotalne zaskoczenie, muszę przyznać..
Uwazam tak samo! Kobieto piszesz z sensem. Widze ze nie jestem jedyna :P Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń