sobota, 23 maja 2015

Anoreksja! Kościotrup! Paskuda! - LITOŚCI.

   Nie wiem który to już raz podchodzę do reaktywacji tego bloga. Niestety na brak mojej aktywności tutaj składa się wiele czynników, chociażby brak czasu. No wiecie, "szkoła" i te sprawy, a gdy ma się już odrobinę wolnego, to człowiek jest wycieńczony i ostatnia rzecz, o jakiej myśli, to dodatkowa robota. Może to też oznaka lenistwa, jednakże wolę nie pisać nic, niż pisać coś, do czego musiałabym się "zmuszać". Tak to niestety działa (przynajmniej w moim przypadku). Boli mnie trochę, że ostatni post został dodany w listopadzie ubiegłego roku, ponieważ wielokrotnie obiecywałam "powrót" i zawsze wychodziło tak samo. Z racji tego, że naprawdę chcę przywrócić to śmietnisko do życia, od jakiegoś czasu starałam się pozmieniać nieco wygląd. Nie wiem, czy jest lepiej czy gorzej, niż ostatnio, ale tak już chyba zostanie. Przynajmniej na czas, dopóki nie wymyślę czegoś lepszego. Whatever.
     Tematem, jaki chciałam poruszyć w tym poście, jest bardzo modne ostatnimi czasy zjawisko, pojawiające się na różnego typu fanpejdżach (ech, spolszczenia brzmią i wyglądają żałośnie). Chodzi mi głównie o notoryczne ubliżanie osobom, które wyglądają nieco szczuplej, niż "przeciętna Anka". Wszyscy wiemy, że nieładnie jest komentować czyiś wygląd. Nie chodzi mi tu o makijaż czy ubiór, ale o aspekty, na które dana osoba nie miała żadnego wpływu. Tak samo jest w przypadku wagi - niektórzy nie mogą schudnąć, a niektórzy nie mogą przytyć. Ostatnio w ogóle wszystko się pozmieniało - nagle wielkie, obleśne dupska (i pokazywanie ich w całej okazałości, ugh) stały się modne, teraz kobieta nie jest otyła, tylko "ma kobiece kształty" i jest ""piękna"". Nie wiem, jak Wy, ale ja od długiego czasu nie zauważyłam pod żadnym zdjęciem takiej osoby komentarza w stylu: "gruba świnia", "spaślak", "zapierdalaj na siłownię". NO, ale jak to w życiu bywa - równowaga w przyrodzie musi być i w zamian widzę od groma cholernie niemiłych komentarzy, dotyczących wagi osób chudszych. Nie wiem, co ich autorzy mają w głowie, ale chyba większość z nich nie zdaje sobie sprawy z tego, że takie komentarze w żadnym stopniu nie są lepsze, niż "Ty gruba świnio". Bez przerwy widzę chamskie komentarze w stylu "anoreksja", "kościotrup", "paskuda" (i teraz najlepszy, za który koleś zgarnął soczystego bana na mojej stronie:)) "takiego gówna żaden facet by nie tknął". Modne też jest bawienie się w lekarza i wypisywanie pod takimi zdjęciami wszystkich chorób zaburzeń żywieniowych. Bo przecież każda chuda osoba ma anoreksję, bulimię, tasiemca. LITOŚCI. Nie wiem, jakbym się czuła, gdyby ktoś notorycznie mi mówił, że mam anoreksję, że powinnam się leczyć, że wyglądam jak pokarm dla jego psa, że (też przykład z mojej strony) dobrze, że nie będę się rozmnażać. Wtedy chyba faktycznie bym zachorowała, ale na ciężką depresję.
     Smutne jest to, że ludzie myślą wąskotorowo i nie postarają się nawet pomyśleć ciut dalej. Chude ciało (tak samo jak to nieco grubsze) niekoniecznie musi być chore - dużo osób ma to po prostu w genach genetycznie i z tym naprawdę nie da się walczyć, choćbyście mieli wydać na to miliony. Nie da się i już - trzeba to zaakceptować i cieszyć się życiem z takim ciałem, jakie mamy, ale w na pewno nie pomogłyby mi w tym te zasrane hejty (nawet ciężko to nazwać komentarzem). Jeszcze jak widzę, że "przecież mam prawo wyrazić swoje zdanie/to wolny kraj/po to jest opcja 'dodaj komentarz'" to mam ochotę roztrzaskać takiej osobie głowę o chodnik. NIE ZDZIERŻĘ TAKIEJ DAWKI DEBILIZMU. Jeszcze zazwyczaj wypowiadają się w takich sprawach zakompleksione laski, którym dupy się nie chce ruszyć sprzed komputera i wolą wylewać swój jad na niczemu winnych osobach, niż wypocić go na siłowni. Nienawidzę całym sercem, naprawdę.
     No, ale co jest w tej "modzie" najśmieszniejsze? Że nagle każda osoba z nadwagą, która żywi się wyłącznie śmieciowym żarciem, które zapija hektolitrami coli jest nietykalna i nie można o niej złego słowa powiedzieć. BO NIE WYPADA. No, ale przecież jak jest chudsza osóbka, to to jest jakaś anomalia społeczna i trzeba ją zalać falą hejtu. Kurwa mać. Nienawidzę takich osób, momentalnie podnoszą mi ciśnienie. Jestem ciekawa, dlaczego Ci wszyscy "eksperci medycyny" nie wypisują pod zdjęciami spaślaków (mam nadzieję, że rozróżniacie tę subtelną granicę, między "nie mogę schudnąć", a "mogę, ale nie chce mi się"), że to jet niezdrowe, że z taką wagą wiążą się ogromne konsekwencje, etc, etc. Przecież anoreksję stwierdzają po sekundzie, dlaczego więc nie zrobią tego samego dla drugiej strony? :)))
     Prawda jest taka, że nawet, jeśli ktoś jest chory, to to jest tylko i wyłącznie jego sprawa i nikt nie ma najmniejszego prawa, do komentowania tego, bo wbrew temu, co sądzą niektóre kretynki to opcja "dodaj komentarz" raczej nie miała w zamyśle twórców Facebook'a sprawiać przykrości komuś, kogo nie znamy i to jeszcze w tak chamski sposób. Każdy przed napisaniem jakiegokolwiek komentarza powinien najpierw postawić się na miejscu osoby, do której jest on adresowany. "Nie czyń drugiemu co Tobie niemiłe" jest idealnym opisem mojego całego wywodu. Szanujmy się nawzajem, bo niedługo internet stanie się całkowicie bezwartościowym śmietniskiem, gdzie nikt normalny nie wytrzyma 5 minut.
     To chyba tyle, mam nadzieję, że niektóre osoby wezmą sobie do serca moje wypociny i zmienią trochę podejście do niektórych spraw. Moim zdaniem jest to ważny temat, ponieważ dzieje się coraz gorzej, a jak wiadomo - niestety w tych czasach o popadniecie w depresję czy targnięcie się na swoje życie nietrudno.

     Komentujcie, jestem ciekawa Waszych odczuć czy ewentualnych poprawek mojego tekstu.
xx

sobota, 1 listopada 2014

Śmierć.

    Jest godzina 1:33. Nie jestem u siebie, nie będę spać dziś w swoim łóżku. Jestem w miejscu, gdzie za każdym razem, gdy przyjeżdżałam, witała mnie w drzwiach moja Kotka. Kotka, z którą przeżyłam pół dzieciństwa. Zmarła jakieś 2 tygodnie temu, a ja znowu tutaj jestem i chyba popadam w stany depresyjne z tęsknoty za nią i poczucia osamotnienia. To wręcz zabawne, jak bardzo potrafimy się do kogoś przywiązać, ile potrafimy mu poświęcić. Jak cholernie odczuwalna jest pustka po jej śmierci. Nienawidzę tego uczucia. Ktoś powie, że to przecież tylko zwierze. Heh. Zwierzęta w moim mniemaniu zasługują na więcej uwagi, niż ludzie. Śmiejcie się, mam to w dupie. Wolę chyba mieć genialny kontakt ze zwierzętami, niż przejmować się ludźmi, którzy i tak mnie zranią. Nie teraz, to później. Nie wierzę w idealne zakończenia, czy jakkolwiek by to nazwać. Pesymizm, realizm? Kogo to w sumie obchodzi.
    Jest godzina 1:38. Siedzę z lampką wina, słucham muzyki. Teoretycznie jest przyjemnie, gdyby pominąć to, o czym myślę. Nasuwa się automatycznie pytanie - o czym Ty kurwa myślisz? - Ano więc myślę o śmierci. Nie, to nie są myśli w stylu rozżalonych nastolatek, które płaczą, bo rodzice nie chcą im kupić iPhone'a. W sumie to przykre, że ludzie tak ogólnie traktują pojęcie śmierci. Mam wrażenie, że gdyby każdy od czasu do czasu podjął się rozmyśleń na jej temat, to żyli byśmy lepiej, weselej, mniej byśmy żałowali, więcej kochali i doceniali osoby, które kochamy i które w końcu stracimy, albo one stracą nas. Nie ma chyba nic gorszego, niż poczucie niewykorzystanego czasu z bliską osobą, która nieoczekiwanie odeszła. Wiążące się z tym poczucie winy musi być bolesne i frustrujące. Gdy myślę, że sama mogłabym się znaleźć w takiej sytuacji, mam odruch wymiotny. Nie sądzę, bym poradziła sobie z czymś takim. Takie rzeczy wyniszczają człowieka, zmieniają go. Może piszę jak potłuczona, ale takie są moje odczucia w tym momencie. Wczoraj (jest 1:45) było święto zmarłych. Dzień jak co dzień. Nie jestem osobą wierzącą, przynajmniej nie w boga, ale byłam na cmentarzu. Można by mi teraz zarzucić pozerstwo, dwulicowość, że przecież tak się naśmiewam ze spraw kościelnych, a grzecznie z rodzinką chodzę na cmentarz. Cóż, mogłabym wygłosić monolog, dotyczący obrzędów związanych z tym świętem, które zostały wręcz zerżnięte przez katolików od pogan, ale nie widzę takiej potrzeby. No więc ktoś mógłby spytać: "W czym rzecz?" - no więc byłam na tym cmentarzu. Z rodziną. Ze zniczami. Swoją drogą, to przykre, że w większości ludzie urządzają konkurs na najładniej oświetlony nagrobek. To chyba nie o to chodzi, ale ja nigdy nie rozumiałam i nie zrozumiem katolików, więc whatever. Do rzeczy - na cmentarzu jest inaczej. Faktem jest, że to zależy od tego, jakie kto ma podejście, aczkolwiek opisze to tak, jak odczuwałam ja. Od samego wejścia na cmentarz coś się jakby zmienia. Może to ja jestem skrajnie popierdolona, ale tak czułam. Panująca aura jest inna, niż te 5 kroków przed bramą. To nie chodzi o szacunek. To nie chodzi o to, by zachowywać się cicho, nienagannie, być ładnie ubranym i mieć najładniejszy nagrobek. Tym ludziom i tak jest już wszystko jedno. Moim zdaniem powinniśmy choć trochę spojrzeć chociażby na Meksykanów, którzy siadają na grobie z wódką, jedzeniem, kwiatami i rozmawiają z tymi ludźmi. Ktoś może powiedzieć: "Jaki zjeb rozmawia z kawałkiem marmuru?", a ja mogę powiedzieć: "Jaki zjeb wierzy w coś, czego nigdy nie widział i nawet nie doświadczył niczego, co ponoć to COŚ robi?". No, mniej-więcej wiecie o co mi chodzi. Ja po prostu uważam, że obrzędy Meksykanów są takie, no nie wiem, ludzkie? Byłam świadkiem kiedyś takowej "rozmowy". To było w sumie piękne. Człowiek z takim przejęciem opowiadał o tym, co się u niego wydarzyło przez miniony rok. Łezka się w oku kręci.
     Jest 1:55. Nadal czuję się źle, o ile nie gorzej. Zaczęłam się zastanawiać, co ja zrobię, jak wszyscy, którzy w tym momencie są dla mnie najważniejsi - odejdą na zawsze. To jest niewyobrażalne. Sama myśl o tym wywołuje u mnie skurcze, drgawki i cieknące łzy po policzkach. Jestem ciekawa, co będzie później. Na ten moment odbieram to jako śmierć pewnej części mej osoby. Panicznie się boję, że sobie z tym nie poradzę. Nie boję się własnej śmierci, przecież czeka ona każdego i powinniśmy się z tym pogodzić, jednak fakt, że stracę osoby, z którymi dotychczas żyłam całe życie - jest niewyobrażalny, bolesny, no kurwa nie wiem już jak to opisać. Mam ochotę pobiec do toalety i zwrócić kolację. Ktoś mógłby powiedzieć, że woli umrzeć wcześniej, by nie cierpieć z powodu utraty bliskich, ale myśl, że skazałabym ich na taki ból jest jeszcze gorsza. Nie potrafiłabym im wyrządzić takiej krzywdy. Rodzice nigdy nie powinni grzebać swoich dzieci. To musi być straszne.
     2:10. Musiałam zrobić przerwę, ponieważ nic nie widziałam przez łzy. Popadam chyba jeszcze głębiej w ten depresyjny stan - normalnie już dawno przytulałabym moją Kotkę. Sklejając moje powyższe wypociny do kupy, chcę tylko zwrócić uwagę, jak ważne jest wszystko, co nas otacza i każda osoba, która należy do naszego życia. Jakby apel, by nie olewać relacji z rodziną, bo to "niemodne" (o zgrozo) czy inne, tym podobne. Pielęgnujmy relacje z bliskimi, kochajmy ich jak najbardziej możemy i bądźmy z nimi jak najwięcej możemy, by na starość nie żałować ani jednej chwili swojego życia i nie zadręczać się myślami, że "mogło być inaczej". Aż ciężko mi się skupić na tym co piszę, tak emocjonalnie podeszłam do tego postu. Po długiej przerwie, w chwili natchnienia. Dzięki Bartłomiej.

XX

wtorek, 16 września 2014

#37.

       Za jakiś czas może zacznę dodawać posty z opisami książki, o której mowa była w poprzednim poście. Ogólnie jestem pozytywnie zaskoczona, że tyle osób wie o istnieniu bloga i co lepsze - wchodzą i wysyłają mi prywatne wiadomości. Fajne uczucie, że jednak ktoś czyta Twoje wypociny i potrafi się wypowiedzieć, dać wskazówki i nawet pochwalić - dzięki bardzo Wam! :)

      Ostatnio trochę brakuje mi czasu nawet na pomyślenie o "Kręgosłupie Diabła". Swoją drogą - zabawne, że utożsamiacie mnie z tą nazwą i że zamiast mojego imienia i nazwiska, jestem określana na ulicy właśnie, jako Kręgosłup Diabła. xD

      Wracając do tematu - nowa szkoła, nowi ludzie, nowe zobowiązania i pasje. Cieszę się, że trafiłam na klasę naprawdę fajnych ludzi, bo spodziewałam się powtórki z gimnazjum/podstawówki, ale na szczęście tak się nie stało. ;) Ostatnio pozmieniałam też trochę w swoim życiu - ulepszyłam dietę (wegetariańską, ofc) z czego jestem zajebiście dumna, bo ile można było jeść to samo i faszerować się lekami, zamiast zacząć łączyć pożywne składniki ze sobą i tym się karmić. Polecam, bo od kiedy nie jem mięsa, czuję się o wiele zdrowsza i taka "lżejsza". Zaczęłam także poważnie myśleć o swojej przyszłości  połączonej z rysowaniem. Chciałabym się rozwijać plastycznie, by móc iść w razie wypadku na ASP. Co tam jeszcze... od wczoraj zaczęłam ćwiczyć i powiem jedno - robienie najcięższego treningu spośród wszystkich na samym początku jest skrajną głupotą, przez którą nie mogę chodzić. D: To chyba tyle na mój temat sprzed miesiąca.

      A teraz tak powracając do właściwej notki - ojciec zapisał mnie na lekcję religii. Nie chciałam, ale uparł się, no i trudno. Na pierwszej lekcji było okej - ksiądz wydawał się w porządku, wyrozumiały, tolerancyjny, blablabla. Szkoda, że szybko się to zmieniło. Nie piszę tego, by się wyżalić, tylko żeby zwrócić uwagę na hipokryzję kościoła. Przykre, że katolicy mogą się burzyć o "obrazę uczuć religijnych", a osoby niewierzące nie mogą nawet wyznać swojego zdania na temat swojej (nie)wiary, bo będą z góry osądzeni. Jak ostatnio powiedział mój nauczyciel od informatyki - "Polska staje się krajem wyznaniowym". Chyba czas myśleć o ucieczce stąd...

      Tak nawiązując do dzisiejszej lekcji religii - mówione coś było o "bezstresowym wychowaniu". Byłam dziś świadkiem czegoś takiego i zastanawiam się, jakim debilem trzeba być, by zrobić taką krzywdę dziecku. Oczywiście, nie jestem za przemocą rodzinną, karami cielesnymi etc, ale bez przesady, to rzecz ludzka i jeśli nie da się wytłumaczyć słownie, to trzeba znaleźć inną metodę. No więc powracając do sytuacji - byłam na placu wyprowadzić Wafla (najlepszy królik na świecie) i znajdowała się tam rodzinka - babcia, dziadek i wnuk. TAK ROZWYDRZONEGO BACHORA, TO JA JESZCZE NIE WIDZIAŁAM (a mam dwójkę młodszego rodzeństwa, także trudno mnie czymś zadziwić). Dzieciak po oświadczeniu babci, że muszą iść do domu, zaczął wyć, rzucać się, obtłukiwać biedną babcię, po czym zlał ją i poszedł biegać z innymi dzieciakami. Dziadkowie chyba jeszcze godzinę byli zmuszeni czekać, aż bachor da się wyciągnąć do domu (oczywiście nie za darmo - babcia obiecała mu jakąś zabawkę, czy coś). Z ręką na sercu przyznaję się, że na miejscu tych dziadków chyba rozwaliłabym łeb temu dzieciakowi o ścianę, ale z drugiej strony nie można go winić za to, że rodzice to kretyni i nie stosują jakiejkolwiek dyscypliny wobec niego. To nawet przykre, bo dzieciak w końcu będzie musiał dorosnąć, a z takim "wychowaniem" ciężko mu będzie się odnaleźć wśród normalnie wychowywanych ludzi, bo takie osoby są zazwyczaj chamskie, twierdzą, że wszystko im się należy i takie tam. Jednym słowem tragedia. Szkoda mi było tylko tej biednej babci...

    I tak w sumie na koniec tej bezsensownej notki, chciałabym, czy może raczej byłoby mi miło, gdybyście wypowiedzieli się w komentarzu na temat mojego pomysłu z poprzedniego postu. Będę wdzięczna. ;)


xoxo.

środa, 30 lipca 2014

#36.

    Aż sama nie wiem od czego zacząć... po tak długiej przerwie zapomniałam, że posiadam coś takiego, jak blog, na którym właśnie marnujecie swój czas. Miałam kilka przebłysków od ostatniej notki, ale nie miałam siły się zabrać za stworzenie czegoś w miarę sensownego. Tak wracając do mojej ostatniej notki - sprawdziła się, także jeszcze bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że mówienie osobie, że "spędzimy ze sobą resztę życia", "jesteś tą/tym jedyną/ym" etc jest B E Z S E N S U. Szczególnie, jeśli tenże amant zrywa z Tobą nie podając Ci konkretnego powodu i to jeszcze przez telefon. :)
    Ostatnio trochę się dzieje w moim życiu i może Was to nie obchodzić, ale wychodzę z założenia, że wolę pisać o czymś, czego doświadczyłam na własnej skórze, tudzież byłam świadkiem, niż o rzeczach odległych, o których moja wiedza ogranicza się do znajomości definicji danej rzeczy. Od jakiegoś czasu chcę nauczyć się obiektywizmu. Mogę śmiało powiedzieć, że jestem na dobrej drodze, do sukcesu w tejże sprawie. Niestety mało osób jest w tych czasach obiektywnych. Ja sama nie byłam, ale w chwili samotności zaczęłam się zastanawiać nad tą kwestią i doszłam do wniosku, że jest to dosyć istotna rzecz, jeśli chcemy być szczerymi i "szanowanymi" (jakkolwiek to można zrozumieć) osobami. Z umiejętności mentalnych, które bardzo chciałabym jeszcze opanować, jest dystans. Po prostu - dystans. Do ludzi, do uczuć, do różnych sytuacji, do problemów, do słów wypowiadanych w moją stronę... chyba wiecie, o co mi chodzi. Ja mogę jedynie powiedzieć, że niestety nie potrafię go wprowadzić w życie. We wszystko zbyt szybko się angażuję, wszystkim za szybko ufam, bo jestem naiwna i nadal wierzę, że nie każdy człowiek jest chodzącym gnojem. Ogólnie ostatnio zaczynam się interesować pracą nad swoim wnętrzem. Jest to dosyć ciekawa sfera psychologii, aczkolwiek trzeba trafić na dobrego "mentora", bądź książkę, by sobie niepotrzebnie nie rozbabrać wszystkiego w mózgu, bo i tak się zdarza. No i co do tej pracy nad sobą...
    Zrodził mi się w głowie jeden pomysł, który albo odbierzecie z "zachwytem", albo zgnoicie całkowicie. Otóż aktualnie czytam książkę Pani Elżbiety Kozubskiej, pt.: "Prawa Natury". W dużym skrócie - lektura ma nam pomóc uwierzyć w siebie, w nasze możliwości i przede wszystkim w to, że nikt nie jest za głupi, by odnieść sukces, ponieważ każdy jest zdolny do "Twórczej inteligencji". Do czego zmierzam? Otóż wpadłam na pomysł, żeby krótko streszczać i być może w jakimś stopniu interpretować słowa Autorki. Jestem mniej-więcej w połowie, a od paru dni zaczęłam nieco inaczej spoglądać na różne sprawy. Przestałam się przejmować "pierdołami", które jeszcze tydzień temu były dla mnie zabójczo poważne. To tak w skrócie.
    Chciałabym znać Wasze zdanie na ten temat... bo jeśli ma mieć to negatywny odbiór, czy ktoś ma się irytować z tego powodu, to to przedsięwzięcie nie ma sensu i po prostu nie będę się za to brała. Także ładnie proszę o komentarze z Waszą opinią na tenże temat. Pomoże mi to również zdecydować, co dalej robić z blogiem.

   A na dziś to w sumie tyle, buźka. ;)

czwartek, 15 maja 2014

#35.

Cześć.

To będzie dosyć spontaniczny post, aczkolwiek myślę, że niektóre osoby może zainteresować.

No więc jako iż od pewnego czasu jestem w związku, zaczęłam myśleć na różne tematy z tym związane (wiem, że gówno Was to obchodzi, ale muszę od czegoś zacząć). Pewnie każdy z Was, kto był z związku, słyszał od partnera lub też sam mówił o tym, że jest on/ona tą jedyną osobą, z którą chciałoby się spędzić życie, mieć dzieci, żyć długo i szczęśliwie, blablabla... Po czym okazuje się, że zrywacie ze sobą.

O co mi chodzi?

Zastanawiam się, czy jest w ogóle sens mówienia rzeczy typu: "Tylko Ty, na zawsze!"; "Nigdy nie przestanę Cię kochać" etc. Ja naprawdę rozumiem chwilę uniesienia w momencie wypowiadania tych słów, ale zastanówmy się przez chwilę - czy jest sens okłamywać samych siebie?
 - Oczywiście nie chcę ubliżać osobom, które faktycznie osiągnęły szczęście z partnerem i starzeją się ze sobą w zgodzie i miłości. Chodzi mi raczej o te "młodzieńcze" związki.
Osobiście nie chcę, by ktoś mówił mi, że jestem "miłością jego życia", czy słyszeć zapewnienia, że "nigdy Cię nie zostawię". Dla mnie jest to po prostu bezsensowne. Niektórym może się to wydawać dziwne, ale gdyby tak spojrzeć na to chłodnym okiem i przez chwilę się zastanowić - po co mamy mówić sobie rzeczy, które w 90% okażą się nieprawdą? Nie mam zamiaru teraz nikogo nakłaniać do zmiany nastawienia co do partnera i Waszego związku, broń Boże! Aczkolwiek wolałabym słyszeć chyba zwykłe "kocham Cię", niż często puste zapewnienia, że ktoś będzie mnie kochał zawsze, zestarzeje się ze mną, etc.
Możliwe, że to ja jestem jakaś oziębła, czy coś, ale gdy tak się zastanawiam, to naprawdę, nie widzę większego sensu w słodkopierdzących obietnicach, które i tak się nie spełnią.

Na dzisiaj to chyba tyle.
Jeszcze nigdy nie było tak krótko...

niedziela, 4 maja 2014

#34.

     No witam.
Jestem po egzaminach wreszcie, więc teoretycznie mam już wakacje (pomijając setki sprawdzianów i kartkówek, które nazbierały się na następne dwa tygodnie). Czekam już tylko na magiczne wystawienie ocen i upragniony, święty spokój. Później zacznie się tylko stres związany z przyjęciem do LO, ale to już nieistotne w owej chwili.

     Tak sobie siedzę i myślę... i doszłam do wniosku, że co by nie mówić - szkoła naprawdę marnuje wiele czasu w naszym życiu. Osobiście jestem bardzo "za" edukacją, za tym, by poszerzać horyzonty i tak dalej, aczkolwiek patrząc na nasz system nauczania, mogę śmiało powiedzieć, że w Polskich szkołach uczniowie "kwitną" na zajęciach, z których tak naprawdę nic nie wynoszą.
Nie mówię tu o osobach, których jedynym celem w życiu jest palenie papierosów i picie taniego alkoholu na ławce. Mówię tu o tych wszystkich zdolnych i naprawdę inteligentnych, młodych ludziach, którzy mają jakieś cele w życiu.
Ja rozumiem - może i powinniśmy "zaczepić" o wszystkie przedmioty, by później zdecydować się na jeden, ale dlaczego z każdego musimy być od razu najlepsi? To jest dla mnie nieco niezrozumiałe. Poza tym, żałuję, że w naszych szkołach nauczyciele nie uczą nas z powołania, tylko ze strachu przed bezrobociem. Przykre jest to, że nauczyciele ograniczają się do zeszytów sprzed paru (czasem i parędziesięciu) lat wstecz. Podstawa programowa się zmienia, a oni wałkują ciągle to samo. W sumie ta zasada nie dotyczy tylko i wyłącznie nauczycieli. Niestety nie które osoby nie radzą sobie z tym, że od lat 90 do teraz zmieniło się prawie wszystko i to w bardzo szybkim tempie. No, nieważne.
Pewnie niewielu z Was obchodzą moje poglądy na polską edukację, ale cóż - nie dogodzi się każdemu. Ostatnio wychodzę z założenia, że czas najwyższy wreszcie pomyśleć o sobie, zamiast ciągle latać za kimś. Czy to się już podlicza pod egoizm?
      A co do egoizmu, to zauważyłam, że ostatnio wzrosła jakoś tendencja, do nazywania niewinnych ludzi egoistami. Super.
Taki przykład z życia, trochę skrócony i pozbawiony szczegółów - robisz w domu co tylko możesz, starasz się każdemu dogodzić, nawet wbrew sobie przytakujesz na niektóre głupoty, których w życiu byś się nie podjął z własnej woli. Krótko mówiąc - grasz "przytulnego misia", po czym gdy chcesz zostać w domu na weekend majowy, a nie wyjeżdżać do miasta, gdzie nikogo nie znasz by siedzieć przed laptopem i się nudzić, to zostajesz nazwany egoistą.
Przykład banalny, ale chodzi mi o ukazanie samego cyklu - robisz co możesz, a w zamian i tak dostaniesz po dupie.
Nie wiem, czy istnieje jakiś fachowy termin określający tego typu reakcję, aczkolwiek patrząc na postępujący przyrost takich wydarzeń, sądzę, że niedługo powstanie. (co ta Jurga ma kurwa na myśli?)
Anyway. Chciałam zwrócić uwagę, że jest to dosyć irytujące i niesprawiedliwe i zachęcam Was, abyście tak nie postępowali. 8))))

     To chyba na tyle, jeśli chodzi o tę "właściwą" notkę.
Mam problem, bo ja już naprawdę kompletnie nie wiem, o czym mam pisać, także jeśli faktycznie ktoś z Was tu systematycznie wchodzi i czyta moje wypociny, to proszę o zostawieniu w komentarzu jakiegoś w miarę sensownego tematu na następną notkę. Fajnie by było, gdyby nie powtarzał się z tym, co już tu się znajduje. W przeciwnym wypadku to będzie koniec Kręgosłupa, czyli w sumie w przenośni jak i w anatomii - dupa.

xoxo

piątek, 28 marca 2014

"Dlaczego jedne zwierzęta kochasz, a inne zabijasz?"

        Cześć i czołem.

   Dzisiaj nie będę się dużo rozpisywać, bo nie mam za bardzo na to ochoty, pomysłu i tak dalej.
Fajnie, że komentujecie. Czuję się doceniona i w pewnym sensie spełniona. Statystyki szaleją. "Wo-ho"... Przeżywam obecnie świetny paradoks - jutro będzie mój najlepszy i za razem najgorszy dzień w życiu. Nie wiem, jak to ogarnę, ale chyba nie mam wyjścia.


   Pewnie większość z Was zacznie się burzyć po przeczytaniu tego posta, ale w mojej obecnej sytuacji, nie bardzo mnie to obchodzi. Mianowicie, chciałabym nawiązać do wegetarianizmu.

   Nie będę Was nakłaniać z góry na weganizm (tak, wegetarianizm i weganizm to nie to samo), bo to grubsza sprawa. W sumie do niczego nie będę Was nakłaniać, ale chcę choć raz wykorzystać to miejsce, do przekazania czegoś, co ma o wiele większą wartość, niż moje użalanie się.
   Najpierw chciałabym zadać jedno, zasadnicze pytanie:
                                        "Dlaczego jedne zwierzęta kochasz, a inne zabijasz?"
Prosty przykład - pies, a świnia. Gdy usłyszysz, że w Chinach jedzą psy, to wielce burzysz się, wyzywasz chińczyków od potworów i chorych psychicznie, a sam zabijasz świnie, krowy, króliki. Nie ma żadnej różnicy, pomiędzy kotami, psami, chomikami, a świnką czy krową. Naprawdę. Często zwierzęta "hodowlane" (ta nazwa jest odrażająca) są o wiele inteligentniejsze od zwierząt domowych. Nie wierzycie? - ww.google.pl i resztę pozostawiam Wam. :) Wracając do tematu, to nie rozumiem, jak człowiek może twierdzić, że kocha zwierzęta, jedząc szynkę do kanapki, kiełbasę na obiad czy rybę na święta. Czymże różnią się te zwierzęta od tych, z którymi śpisz w jednym łóżku, wyprowadzasz na spacer, czy tych, których nazywasz przyjaciółmi rodziny? - niczym. Może niektórzy z Was o tym nie wiedzą, ale zwierzęta od człowieka nie różnią się w znaczny sposób: pochodzimy z jednej gromady (ssaki, jakby ktoś nie uważał na lekcjach biologii), one tak samo jak my, mają zdolności rozrodcze, CO WIĘCEJ! - one również mają swoje rodziny, dzieci, są zdolne do miłości, przyjaźni. Skoro można je wytresować, to chyba jednoznacznie wskazuje to na jakiś poziom inteligencji, prawda? Dlaczego więc z taką łatwością je zabijamy?
Ja sama nie byłam święta. Przez 15 lat żyłam w swego rodzaju nieświadomości na ten temat. Nie powiem - mięso mi smakuje, ale nie jestem Bogiem, by decydować o życiu innych istot żywych, kierując się zachciankami moich kupek smakowych. To nie jest humanitarne. Tak samo, jak nie istnieje coś takiego, jak "humanitarne" czy "bezbolesne" zabijanie zwierząt. Jeśli tak myślicie, to jesteście w ogromnym błędzie. Zwierzęta są trzymane w kuriozalnych warunkach, są faszerowane antybiotykami i innymi paskudztwami, byleby szybko i tanio się rozrosły, by można było je drogo sprzedać. Zastanawialiście się kiedyś, co tak naprawdę znajduje się w Waszej szynce, Waszym kurczaku, czy rybie? Nie wydaje mi się. Antybiotyki, antybiotyki i antybiotyki. Równie dobrze moglibyście wykupić połowę apteki i zjeść te wszystkie lekarstwa na obiad. Trujecie w tym momencie siebie i przyczyniacie się do ogromnego bólu i cierpienia tych zwierząt. Jak już wspomniałam - nie byłam święta, sama jadłam mięso, ale przeszłam na wegetarianizm. Nie dajcie się zwieść tym śmiesznym opowiadaniom większości, że: "Jeśli nie będziesz jadł mięsa, dostaniesz anemii, zabraknie Ci białka, blablabla..." BUJDA!!! Jeśli dobrze opracujesz swoje menu, to poprzez warzywa i owoce dostarczysz sryliard razy więcej potrzebnych witamin, niż tych, które rzekomo są w mięsie. Owszem, zaraz ktoś mi zarzuci, że przeciez warzywa i owoce są pryskane i także nie są zdrowe. Możliwe, ale faszerowanie się jedną sztucznością jest chyba mniejszym złem, niż podwójna dawka chemii, nie sądzicie? :)
Ponadto chciałabym dodać, że zwierzęta także czują. Wiecie jakie to musi być uczucie, gdy maciora musi patrzeć, jak zabierają jej dzieci? To jest dokładnie tak samo, jak zabranie matce nowo narodzonego dziecka. TAK SAMO! Zresztą, skoro jecie zwierzęta, to dlaczego nie zaczniecie jeść ludzi? Przecież nie ma wielkiej różnicy, pomiędzy nami, a zwierzętami. Nikt z Was nie wmówi mi, że zwierzęta są głupie i nic nie czują, że ich wcale nie rusza to, jak się je katuje. Jak już wspomniałam na początku - nie mam zamiaru Was zmuszać czy namawiać do przejścia na wegetarianizm, bo wymaga on silnej woli i samozaparcia, a z doświadczenia wiem, że ludziom ciężko jest się rozstać z "ulubioną zabawką". Ale gdyby chociaż jedno z Was tak naprawdę przemyślało to, co powyżej napisałam: To, w jakich warunkach są przetrzymywane te zwierzęta, to, jak się nad nimi znęcają, jak bardzo one muszą być przerażone... to, że one także czują i kochają. Mówią, że "jedna osoba świata nie zbawi", ale jeśli tę "jedną osobę" dodamy do pozostałych, to gwarantuję, że dzięki temu ocalimy zaczną ilość zwierząt. Nie kupujesz mięsa - nie przyczyniasz się do ich śmierci. Proste.
Od razu mówię - nie potępiam mięsożerców, ale chciałam wyrobić Wam pewną świadomość, co się wpierw dzieje, zanim położycie plasterek szynki na kanapce. Chyba warto się nad tym zastanowić, prawda?
Przeszłam na wegetarianizm - czuję się jak zupełnie inny człowiek. Naprawdę. Już nie ciąży mi na żołądku krew niewinnych istot.

Mam nadzieję, że choć część z Was przemyśli ten temat i nawet, jeśli nie zrezygnuje z jedzenia mięsa, to przynajmniej je w jakimś, choć w najmniejszym stopniu ograniczy. Byłoby mi niezmiernie miło. :)

Obserwujący: